Agata Młynarska: Warto jest ryzykować i tworzyć nowe programy
- Zależy mi na tym, aby „Świat się kręci” był programem, w którym głos będzie miał każdy. Największym błędem, jaki się popełnia, jest chęć uczenia Polaków tego, co jest dla nich dobre - mówi Wirtualnemedia.pl Agata Młynarska.
Z Agatą Młynarską rozmawiamy o kulisach jej przejścia z Polsatu do TVP1 oraz m.in. o tym, czego się spodziewa po swoim codziennym programie „Świat się kręci”, jak zmieniła się telewizja oraz dlaczego dziennikarze nie powinni przywiązywać się do swojego miejsca pracy i powinni stawiać na niezależność oraz pracę projektową.
Krzysztof Lisowski: Co właściwie zadecydowało o Pani powrocie do TVP? W wywiadzie udzielonym nam dwa lata temu mówiła Pani o niesamowitej zawodowej relacji pomiędzy Panią a Niną Terentiew, wydawało się, że w Polsacie znalazła Pani miejsce umożliwiające stały rozwój zawodowy. Dlaczego Pani zatem stamtąd odeszła?
Agata Młynarska, prowadząca w TVP1 program „Świat się kręci”: Otrzymałam od Telewizji Polskiej niezwykle ciekawą propozycję. Któregoś dnia zadzwonił do mnie prezes Juliusz Braun mówiąc, że TVP ma w planach codzienny program na żywo, który nadawany będzie o 18.30. Spytał, czy nie chciałabym go poprowadzić, a także brać udziału w jego współtworzeniu. Takich propozycji nie otrzymuje się codziennie. Polsat nie miał w planach tego typu programu. Pomyślałam, że spróbuję. Podzieliłam się z tym pomysłem z panią Niną Terentiew. Okazała pełne zrozumienie, bo przecież także jest dziennikarzem i wie, co to znaczy otrzymać propozycję, która rozwija drogę zawodową, a to dla dziennikarza jest najważniejsze. To prawda, że miałam w Polsacie stabilną sytuację, zdobyłam też doświadczenie na polu realizacji nowych formatów. Prowadziłam także program „Jaka ona jest?” (Polsat Cafe - przyp. red.), który bardzo sobie ceniłam. Rozmawiałam w nim ze znanymi Polkami, które odniosły w życiu spektakularny sukces. Wszystko to było jednak dość oddalone od temperatury, która towarzyszy robieniu programu na żywo, czyli tego, co robiłam zawsze i co po prostu bardzo lubię. Jestem ogromnie wdzięczna prezesowi Zygmuntowi Solorzowi i Polsatowi, że dostałam „drugie” życie zawodowe. Jestem dumna, że mogłam należeć do tego zespołu.
Pani premierowy program „Świat się kręci” będzie nadawany w telewizyjnej Jedynce od poniedziałku do piątku o godz. 18.30. Czy bierze Pani pod uwagę, że ten format może mimo wszystko nie spodobać się telewidzom?
Z każdym nowym programem wiąże się takie ryzyko. W przypadku programu „Świat się kręci” ryzyko jest tym większe, że Jedynka jest kanałem, w którym widz zawsze, od lat, może liczyć na stałe pory nadawania znanych programów. Wprowadzenie tego formatu to odważna decyzja i przyznam, że sama jestem bardzo ciekawa, jak zostanie przyjęta przez widzów. Nie zmienia to faktu, że zawsze warto jest ryzykować i tworzyć nowe programy. Mam na swoim koncie wiele programów, które „wypaliły” i takich, które mimo, iż były bardzo dobre, nie przyjęły się. W przypadku „Świat się kręci” nie spodziewam się jakichś niezwykłych wyników oglądalności, bo realia telewizyjne są mi dobrze znane, ale liczymy na rosnącą „krzywą”. Mam świadomość, że mój program nadawany będzie w bardzo trudnym paśmie, gdzie oferta konkurencji jest dosyć duża. Przy czym mówiąc o konkurencji, nie mam na myśli tylko trzech pozostałych kanałów, ale myślę także o tym, co dzieje się w ogóle na rynku mediów. Cyfryzacja sprawiła, że mamy bardzo dużo kanałów i każdy ma teraz do nich dostęp. Wprowadzenie formatu „Świat się kręci” jest próbą mówienia na żywo o wszystkich sprawach, które nas dotyczą w sposób zbliżony do tego, jak rozmawiamy w domach. Wybór tematów będzie dyktowało życie. Okaże się, czy o tej porze ludzie w ogóle będą mieli ochotę coś takiego oglądać. Ja oczywiście wierzę w ten projekt bardzo i mam nadzieję, że widzowie go polubią.
Jak dokładnie będzie wyglądał program „Świat się kręci”? Będzie miał formułę zbliżoną do talk show?
Jest to 40-minutowy program na żywo z publicznością w studiu, więc w tym znaczeniu jest to talk show. Ale ten gatunek na świecie nazywa się infotainment. Czyli połączenie informacji z rozrywką. Będziemy poruszać wszystkie aktualne sprawy z różnych dziedzin życia. Każdy znajdzie coś dla siebie. Z pewnością wśród tematów znajdą się m.in. np. referendum w sprawie odwołania pani prezydent Gronkiewicz-Waltz, rocznica afery Amber Gold, kwestia posyłania sześciolatków do szkoły, czy aktualne sprawy ze świata. To oczywiście tylko nieliczne przykłady. Będzie muzyka na żywo i bardzo dużo materiałów filmowych pokazujących w krzywym zwierciadle naszą rzeczywistość. W jednej z części programu, nazwanej „Made In Poland”, będziemy mówić o sukcesach Polaków na świecie. Będziemy też tworzyć wspólnie z widzami listę wybitnych współczesnych Polaków, którzy mieli odwagę swoim działaniem i myśleniem zmienić Polskę. Nie zabraknie też gwiazd, które pojawiać się będą w każdym programie.
Jak wykorzysta Pani teraz - będąc w telewizji publicznej - swoje doświadczenia, które zdobyła Pani w telewizji komercyjnej?
Wiem o telewizji publicznej dość dużo, ponieważ wychowałam się w niej. Spędziłam tu 17 lat, a później przez 7 lat miałam szlify w telewizji komercyjnej, które okazały się dla mnie bezcenne, bo dzięki temu wiem, jakimi metodami można mniej więcej starać się łączyć jedno z drugim - czyli misję z komercją. I właśnie to będę się starała robić w programie „Świat się kręci”. Zależy mi na tym, aby robić program, w którym głos będzie miał każdy. Myślę, że największym błędem, jaki się popełnia, jest chęć uczenia Polaków tego, co jest dla nich dobre. Cóż, nie w tych czasach, bo obecnie Polacy znajdą sobie drogę do własnej nauki. Zadaniem telewizji publicznej jest pokazywać Polakom, jak są różni, a nie mówić im ex cathedra, że coś jest dobre, a coś złe, bo w tym momencie ktoś może się poczuć dotknięty i zmieni kanał. W telewizji publicznej mają prawo być wszyscy, każdy powinien tu znaleźć coś dla siebie. Oczywiście, jako osoba, która skończyła wyższe studia, bardzo bym chciała, żeby Polacy czytali więcej książek, ale nie osiągnę tego „rzucając” w programie hasło: „czytajcie więcej książek”. Mogę to osiągnąć tylko poprzez atrakcyjną rozmowę, a to jest jak wiemy bardzo trudne. Skarbnicą wiedzy o Polakach jest np. youtube. Telewizji nie można oddzielać od internetu. Mogę powiedzieć, że odchodząc od telewizji publicznej bardzo spokorniałam. Kiedyś wydawało mi się, że telewizja to centrum świata. To się już zmieniło.
Powraca Pani do telewizji publicznej w momencie dla niej trudnym ze względów finansowych, kiedy zaistniała konieczność przeniesienia wielu pracowników do firmy zewnętrznej, co jest szeroko komentowane przez media...
Odkąd pamiętam telewizja publiczna zawsze była w trudnej sytuacji. W chwili, kiedy odchodziłam z TVP takich osób jak ja było więcej, byłam jednak może bardziej znana, więc o moim odejściu mówiło się więcej. Prawda jest taka, że zawsze komuś dziękowano za współpracę, przed kimś zamykały się drzwi, a jakiś program z niewiadomych przyczyn znikał z anteny. W mediach jest trudno. Padają tytuły, znikają redakcje - to nie jest arkadia. Przeżyłam to na własnej skórze pracując w TVP przez siedemnaście lat. Patrząc z pewnej perspektywy mogę powiedzieć, że w telewizji cały czas jest trudno, lecz w innych mediach wcale nie jest łatwiej, przez cały czas odbywają się zmiany personalne. Wiem jedno: nie ma sensu przywiązywać się do miejsca pracy, trzeba szukać różnych możliwości. Przechodząc teraz do TVP mam świadomość, w jak bardzo trudnym momencie to robię. Bardzo współczuję wszystkim kolegom, który mają zagrożone poczucie bezpieczeństwa. Mogę jednak zapewnić ich, że jeżeli są dobrzy i za wszelką cenę będą szukać dla siebie jakichś rozwiązań, to znajdą pracę, bo, proszę mi wierzyć, prawdziwych zawodowców jest naprawdę niewielu.
Pani znalazła się już w podobnej sytuacji przed siedmiu laty...
Tak, wtedy znalazłam się w sytuacji, gdy zostałam bez pracy, nikt nie chciał mnie jako prowadzącej, czy nawet jako człowieka telewizji. Wtedy to napisałam swoje pierwsze cv i zaczęłam szukać pracy. Pierwsza odpowiedziała Fundacja Polsat. Ale to, że zostałam szefem nowych projektów, było już moim aktem odwagi podjęcia się czegoś nowego. Nie znałam rynku formatów, musiałam wszystkiego uczyć się od zera. W ten sposób skoczyłam na głęboką wodę. Bo wtedy nie wiedziałam jeszcze wszystkiego, co kryje się za słowem format; nie znałam światów NBC, Sony czy BBC, nie wiedziałam, jaki jest koszt ramówki, jaki ma zrobić wynik i za jakie pieniądze. Tego wszystkiego musiałam się nauczyć tak, jak człowiek uczy się innego zawodu. Nawet moja znajomość angielskiego wymagała pracy. Miałam jednak determinację i zagryzłam zęby. Bo nie jest łatwo będąc po czterdziestce, mając odchowane dzieci, uczyć się wszystkiego od nowa, bez pewności, że się uda. Myślę, że osoby, które będą patrzeć uważnie na świat, na to, co się dzieje, mogą zajść daleko. W momencie, gdy odpuściłam sobie narzekanie - te wszystkie myśli: „co ja teraz pocznę, jak oni mogli mi to zrobić, itd.” - zajęłam się konstruktywnym myśleniem. A gdy zaczęło mi brakować dziennikarskiej pracy, uruchomiłam portal onaonaona.com.
No właśnie, jak się ma Pani portal?
Portal się umocnił, mamy sprawdzoną redakcję, która nad nim pracuje. Jego celem jest budowanie więzi między kobietami z różnych miast, tworzenie miejsca, gdzie mogą dzielić się różnymi wartościowymi projektami, które realizują. Portal rozwinął też działalność patronacką. Wspieram książki, spektakle, płyty, czy warsztaty dla kobiet na temat zdrowego stylu życia. Ważne jest, aby czytelniczki wiedziały, kiedy powstaje coś dobrego, co dotyczy niezwykłych kobiet.
Czy portal zarabia już na siebie czy też wciąż Pani w niego inwestuje?
Jak już kiedyś mówiłam w rozmowie z Panem, jest to moja prywatna inwestycja. Aby otrzymać zwrot w reklamach, trzeba byłoby mieć miliony wejść. Ponieważ jednak nie jestem inwestorem, którego stać na to, by nieustannie zajmować się pozycjonowaniem, taki cel mi nie przyświeca. Dla mnie portal stanowi rodzaj społecznej działalności w dziedzinie, w której się dosyć dobrze poruszam i która mnie pasjonuje. Daje mi też psychiczny komfort, bo w chwili, gdy gdzieś stracę pracę, czy też jakiś etap życia dobiegnie końca, nadal będę miała miejsce, w którym mogę działać i się spełniać. Mój portal posiada swój potencjał, liczą się z nim duże firmy, chcą aby był partnerem wielu przedsięwzięć. Otrzymuję zaproszenia na różne kongresy dla kobiet, patronuję poważnym inicjatywom. Wszystko to stanowi bezcenną dla mnie wiedzę, z której mogę czerpać. Choćby do tego programu, który mam teraz prowadzić.
Jak Pani sądzi, kiedy zatem portal onaonaona.com osiągnie tzw. próg rentowności?
Decyduje o tym przede wszystkim liczba wejść, która musi być bardzo duża. A żeby były wejścia potrzebny jest cały mechanizm, który je rozprzestrzenia, to zaś oznacza ogromne pieniądze. Ponieważ nie posiadam takich pieniędzy, zajmowałam się głównie inwestowaniem w część merytoryczną i „pozycjonowaniem” portalu w świecie realnym. W tym celu zjeździłam całą Polskę, dzięki czemu mamy kluby „Ona” w różnych miastach. Zdecydowałam, że to jest tu najważniejsze. Postawiłam więc na relację z tymi kobietami, aby bez względu na miasto, w którym mieszkają - były zainspirowane do tego, aby zmieniać świat. To się przekłada, bo firmy zaczynają dostrzegać siłę takich zjawisk, jak kluby „Ona”, których w obecnej chwili jest 9, a w każdym z nich po 100 kobiet. Moja redakcja nie jest duża, ale jest bardzo sprawna, złożona z ludzi zaangażowanych, teksty napływają z różnych stron. To dla mnie ogromna zawodowa satysfakcja.
Dlaczego właściwie podjęła się Pani realizacji kolejnego projektu, jakim jest objęcie funkcji redaktor naczelnej magazynu „Skarb”?
Po pierwsze, pewnie nie otrzymałabym propozycji zostania redaktor naczelną „Skarbu”, gdybym nie prowadziła portalu. W „Skarbie” jest taki dział, jak „Prawdziwa historia”, gdzie za każdym razem opowiadana jest historia jakiejś dziewczyny z klubów „Ona” bądź historia przez nie polecana. Jestem z tego bardzo dumna, że takie właśnie zwykłe dziewczyny mogą stać się bohaterkami rubryki w tym piśmie. Powiem szczerze, że w chwili, gdy otrzymałam tę propozycję pomyślałam, że - przysłowiowo mówiąc - „złapałam Pana Boga za nogi”. Dla mnie była to moja osobista nagroda za portal. Chcemy robić pismo, które jest przez Polki cenione i lubiane. Jest to dla mnie bardzo cenne doświadczenie zawodowe.
Uda się Pani pogodzić prowadzenie codziennego programu na żywo ze sprawowaniem funkcji szefowej magazynu drukowanego?
„Skarb” tworzą dwa znakomite zespoły - publishingowy w wydawnictwie Ringier Axel Springer i redakcja w Rossmannie. Jesteśmy dobrze zorganizowani, więc nie martwię się o to. Dzięki internetowi taka praca nie polega już na spędzaniu całego dnia w redakcji. „Skarb” jest dla mnie bardzo ważny, powiedziałabym nawet, że jest to dla mnie prawdziwy „skarb”. No i z Woronicza jest bardzo blisko na Domaniewską, gdzie znajduje się redakcja „Skarbu”. Jestem zatem spokojna.
Czy nie przeszkadza Pani to, że „Skarb” jest tak naprawdę magazynem reklamującym produkty konkretnej sieci drogerii, że jest to swoisty folder reklamowy Rossmanna?
To magazyn lifesylowy, który łączy różne treści. Każda gazeta na wolnym rynku jest teraz gazetą zależną od reklamy, bez której upadnie i o którą musi walczyć. „Skarb” należąc do Rossmanna nie różni się pod tym względem od większości magazynów dla kobiet, ma tylko inny profil finansowania i inne założenia merytoryczne. Poza tym wraz z Rossmannem możemy robić różne akcje, jak np. „Łączy nas kobiecość” wspierającą profilaktykę raka piersi. To ważne dla mnie, by coś, w czym biorę udział, oprócz swej podstawowej funkcji, którą spełnia, mogło jeszcze przysłużyć się komuś w dobrym celu.
Kilka miesięcy temu z TVP zwolniono Katarzynę Dowbor. Stwierdziła w wywiadzie nam udzielonym, że w telewizji nie chce się dojrzałych kobiet, że jest tam miejsce tylko dla osób młodych, które na telewizji się nie znają...
Przez Kasię z pewnością przemawiała gorycz, którą bardzo dobrze rozumiem, bo sama byłam o krok od takiej goryczy. Nie zgodzę się jednak z jej opinią. Nie jest prawdą, że telewizja akceptuje tylko młodych. W TVP pracuje i pani Elżbieta Jaworowicz, i Grażyna Torbicka, i wiele innych dojrzałych osób, których doświadczenie jest potrzebne i jest cenione. Od pewnego czasu Kasia Dowbor nie miała w telewizji własnego stałego cyklu, jak np. „Kocham kino” Grażyny Torbickiej, czy „Sprawa dla reportera” Elżbiety Jaworowicz. Powtarzam: nie należy się przywiązywać do miejsca pracy. Antena nie jest dożywociem, trzeba szukać różnych dróg. I, co jest bardzo ważne, nie należy oczekiwać, że ktoś w telewizji będzie wdzięczny za twoją pracę. Co najwyżej otrzymasz list od widza, który podziękuje za to, że w czymś mu w życiu pomogłeś. Otrzymałam kilka takich listów i zachowałam je.
Czyżby Agata Młynarska spokorniała?
To prawda. Przechodząc teraz do TVP, przechodzę jako zupełnie inny człowiek, nie uwikłany w telewizję, jako osoba niezależna. Wiem już, że telewizja nie jest Bogiem. Kiedyś myślałam, że nim jest, a moje życie od niej zależy, teraz wiem, że tak nie jest. Teraz telewizja jest dla mnie przygodą. Uda się, czy nie, są w życiu jeszcze inne rzeczy, również ważne i nie mniej fantastyczne. Odebrałam mocną lekcję. Nie ukrywam jednak, że byłam bardzo wzruszona, gdy powróciwszy do TVP wszyscy tak serdecznie mnie przyjęli. Łezka zakręciła mi się w oku. Telewizja to przecież ludzie, nie można zrobić programu bez człowieka. I tak w końcu liczy się to, jakim jesteś człowiekiem.
Z anteny telewizyjnej Jedynki znika właśnie „Kawa czy herbata”. Nie żal Pani tego programu?
Myślę, że to bardzo trudna decyzja. Nie jestem w zarządzie TVP, więc nie umiem powiedzieć, czym była pokierowana. Osobiście żal mi przede wszystkim kolegów, którzy weszli w rutynę robienia tego programu, którym współczuję z całego serca. Ale to właśnie są media, tu zawsze coś się kończy. Na pewno wielu widzom będzie przykro z tego powodu, bo byli związani z tym programem.
To jeden z pierwszych polskich programów śniadaniowych, choć „przez chwilę” wcześniej było „Studio Rano”, w którym się Pani pojawiała?
Tak. Choć tego nikt już nie ma prawa pamiętać, pierwszym polskim programem śniadaniowym było „Studio Rano”, które prowadziłam w parze Antkiem Mielniczukiem, drugą ekranową parą byli Sławek Siejka i Iwona Kubicz. Było ono robione niezwykle siermiężnie, w bardzo ubogim wydaniu. Choć nie utrzymało się długo, stanowiło jednak rodzaj przetarcia szlaku. Wkrótce po nas wystartowała „Kawa czy herbata”, którą stworzyła Barbara Borys-Damięcka. W zamyśle miał to być program z dużym rozmachem. Później w Dwójce nie było poranka, jedynie „Świat kobiet” nadawany na żywo. W soboty i niedziele nadawano telewizję śniadaniową „Zapraszamy do Dwójki”, a dopiero później przyszło „Pytanie na śniadanie”. Pierwsza edycja mojego nowego programu „Świat się kręci” ma miejsce 2. września. Dokładnie 2. września debiutowałam prowadząc pierwsze wydanie programu „Pytanie na śniadanie” z Dorotą Wellmann. Jak widać, w telewizjach śniadaniowych byłam pionierką, tylko wstyd się do tego przyznać, bo ludzie tak długo nie żyją (śmiech). Mam nadzieję, że tegoroczny 2. września będzie dla mnie szczęśliwy.
Ze swoim programem „Świat się kręci” zajmuje Pani częściowo pasmo, w którym była „Wieczorynka”, która znika z anteny. Nie żal Pani?
Przyznam, że rozumiem decyzję o zdjęciu „Wieczorynki”. Dzieci inaczej oglądają teraz telewizję. To ja należę do pokolenia „Dobranocki”, ale nawet moi synowie już do tego pokolenia nie należą. Poza tym większość dzieci czeka w szkołach nawet do 18.00, zanim matka wyjdzie z pracy i je odbierze i dopiero wtedy zaczyna się życie rodzinne. Wszystko się pozmieniało. Kiedyś w niedzielę dzieci szły z rodzicami do kościoła, teraz jak widzę z równym zapałem chodzą do galerii handlowych. W epoce kanałów tematycznych także dla dzieci „Wieczorynka” to symbol przeszłości. Kiedyś trzeba się z tymi symbolami żegnać i tworzyć nowe.
Poprzednia 1 2
Dołącz do dyskusji: Agata Młynarska: Warto jest ryzykować i tworzyć nowe programy