Prof. Godzic: Chcesz być dobrym dziennikarzem? Nie kumpluj się z politykami
- W tej chwili dziennikarstwo zaczyna być biegunowe - jest się za „Gazetą Wyborczą” lub za „Gazetą Polską”. Tymczasem bieguny powinny być zasiedlane przez niewielką część mediów - stwierdza w rozmowie z Wirtualnemedia.pl medioznawca prof. Wiesław Godzic.
Z prof. Wiesławem Godzicem rozmawiamy m.in. o tym, jak na przestrzeni lat zmieniły się społeczne oczekiwania co do roli dziennikarzy w życiu publicznym. - Po zmianie ustroju ludzie zaczęli od dziennikarzy wymagać czegoś więcej. Nie tylko tego, by pokazywali im świat, ale również go objaśniali, a przy okazji ich rozbawiali. Wytworzyła się sytuacja, której żaden dziennikarz, nawet najlepszy, nie mógł sprostać - jednocześnie być nauczycielem, kapłanem, nierzadko klaunem, a na dodatek celebrytą. I to wszystko w jednej postaci - ocenia medioznawca.
Godzic zwraca uwagę na upolitycznienie środowiska dziennikarskiego i niechęć do ogólnej debaty o jego kondycji oraz brak oddolnych inicjatyw, które pomogłyby dziennikarzom nie tylko odzyskać społeczne zaufanie, ale także uzdrowić atmosferę w środowisku.
- Czuję, że pewne informacje dziennikarskie są podawane nie dlatego, żeby mnie poinformować, tylko żeby dokopać innym. Albo przekonać, że nasze jest lepsze. Dziennikarze powinni częściej stawać do konkursów wewnętrznych: „opowiedz mi o jakimś zdarzeniu, napisz o nim i zrób to tak, abym nie wiedział do jakiego stronnictwa należysz” - radzi medioznawca. - Musimy mieć wolne media, wolne od nacisków politycznych. Chcesz być dobrym dziennikarzem? Nie kumpluj się z politykami. Musi istnieć społeczne gremium, które patrzy na ręce - podkreśla.
Media internetowe mają według Wiesława Godzica przewagę nad mainstreamowymi w tym zakresie, że są wolne od jakichkolwiek nacisków i potrafią jednoczyć. - Musimy budować internet na takiej samej zasadzie, na jakiej buduje się społeczeństwo. Jeśli ma on być tym pierwszym światem, to musimy zacząć go układać. Jest już policja w internecie, są jakieś normy, netykieta - wylicza. - Chciałbym, aby internet spowolnił, w sensie intelektualnym, i zaczął myśleć o tym, w jaki sposób poszerzać wiedzę. Dbać o słowa, zwracać uwagę na ogonki oraz na dramaturgię wypowiedzi - dodaje.
O roli dziennikarza we współczesnym świecie, kondycji polskich mediów, a także o sile przekazu mediów społecznościowych i znaczeniu celebrytów w kształtowaniu opinii publicznej, rozmawiamy z medioznawcą prof. Wiesławem Godzicem.
Joanna Jasikowska: Czy uważa pan, że ludzie lubią dziennikarzy?
Prof. Wiesław Godzic: Nie, nie lubią, a jeśli już, to coraz mniej. Trudno właściwie powiedzieć, co jest tego przyczyną. Dziennikarze byli przecież w awangardzie, wraz z filmowcami walczyli za komuny o wolność. Byli bardzo często niezłomni, byli wspaniałymi ludźmi, którzy w trudnych czasach pokazywali, gdzie jest prawda… Po zmianie ustroju ludzie zaczęli od dziennikarzy wymagać czegoś więcej. Nie tylko tego, by pokazywali im świat, ale również go objaśniali, a przy okazji ich rozbawiali. Wytworzyła się sytuacja, której żaden dziennikarz, nawet najlepszy, nie mógł sprostać - jednocześnie być nauczycielem, kapłanem, nierzadko klaunem, a na dodatek celebrytą. I to wszystko w jednej postaci. Problem nie tkwi w dziennikarzach, tylko w tym że dziennikarze zaczęli funkcjonować w zupełnie nowej sytuacji, a ludzie zaczęli od was wymagać czegoś, co wymaga czasu. Tymczasem ludzie nie są cierpliwi. Tak jak nie wiadomo do końca, co począć z dziennikarstwem obywatelskim i tabloidowym. Z różnych powodów tego ostatniego nie uznaje się za dziennikarstwo, a profesjonalni dziennikarze obrażają się na tabloidowców. Dobrze, ale można pokazać cały katalog rzeczy dobrych, które oni zrobili, oczywiście w masie rzeczy złych.
Problem tkwi również chyba w samym środowisku, które zatarło granice pomiędzy misyjnością a dbaniem o własne interesy, na przykład poprzez reklamowanie produktów, i tym samym przyczyniło się do obniżenia standardów?
Mamy obecnie osobliwą, a zarazem niebezpieczną sytuację - więcej jest ludzi piszących niż czytających. Jak dotąd najpierw trzeba było się naczytać literatury, lepszej bądź gorszej, i z tym dorobkiem stawało się do dziennikarskich pojedynków, lub też uznając kogoś za mistrza, samemu się tworzyło. W tej chwili ludzie piszą eseje, nie znając w ogóle tradycji eseistycznej, piszą reportaże, nie znając historii tego gatunku. W związku z tym mamy nową sytuację - młodzi dziennikarze mówią: my będziemy robić to inaczej niż wy.
Wspomniała pani o obniżeniu standardów - użyłbym innego określenia: to stworzenie nowych standardów. A zatem zaczynamy robić rewolucję. A na czym ona ma polegać? Na braku kultury języka, która z kolei wiąże się z brakiem czytania. Wynosimy wiedzę ze szkoły podstawowej, a jeśli jej nie praktykujemy, w powodzi źle połączonych słów każdy dziennikarz musi zgłupieć. Przydałyby się zatem warsztaty z kultury języka, które unormowałyby tę sytuację. Chciałbym, aby kogoś wreszcie ukarano za ten językowy śmietnik panujący w mediach. Istnieje przecież ustawa o języku polskim, my natomiast wzruszamy ramionami i zgadzamy się na korporacyjne dziwolągi, na zaśmiecające słowa. Słyszałem, że korektorzy są na wymarciu, w wielu gazetach korekta jest na jedynkę, a na resztę stron już nie.
Z drugiej strony dziennikarzy zaczyna się pomału oceniać za skuteczność, przejmują oni obowiązki danych służb, a dziennikarstwo śledcze jest jedną z jaśniejszych kart dziennikarstwa polskiego ostatnich dwudziestu lat. Jednak jak wszyscy będziemy wszystkich śledzić, to zapomnimy, że dziennikarz powinien objaśniać świat. Mówić, jak jest, być ze swoim czytelnikiem. Myślę, że największym problemem, jaki ma obecnie dziennikarstwo, jest prześlizgiwanie się po temacie, miast przejęcia pewnej sfery narzędziowej od dziennikarstwa tabloidowego. Mam tu na myśli silny związek emocjonalny, jaki mają ze swoimi czytelnikami tabloidy. My się oczywiście śmiejemy z newsów, które krzyczą tam z pierwszych stron. Te publikacje są jednak ważne, skoro budzą emocje, gdyż odpowiadają na społeczne potrzeby. Oczywiście jest sporo takich publikacji nie tylko w tabloidach, tylko że giną one w powodzi bylejakości dziennikarskiej, w nieustannym powtarzaniu i przetwarzaniu. Jak czytam informację agencyjną, widzę ją tego samego dnia w internecie, a na drugi dzień w gazecie, dostrzegam, że jest prawie tak samo ukształtowana. Pod artykułami dziennikarze podpisują się inicjałami albo i w ogóle, więc nikt nie bierze odpowiedzialności za słowo. Tekst jest niczyj. Pytam czasem studentów, gdy coś mi się nie podoba w ich pracach: „Skąd pan to wziął?”, „No z internetu”. Tymczasem nie ma takiego pojęcia. Zapomnieliśmy o autorze, a to powoduje z kolei, że czujemy się nieodpowiedzialni za to, co piszemy. Trzeba zacząć od przysłowiowego Jasia - wrócić do szkół, a w nich stworzyć przedmiot dotyczący analizy mediów. Tymczasem stwierdzamy, że są już pokolenia, które nie mają swoich gazet. Osobiście przynależę do osób, które czytają, razem z żoną kupujemy dwie gazety, a następnie się nimi wymieniamy. Mało jest takich ludzi, a zatem na naszych oczach następuje wymiana na formę internetową, czyli nijaką, czyli niczyją. Ludzie bardzo często nie znają nazw portali, w których poszukują wiadomości, a to jest z kolei symptom śmierci gazet. Nie chodzi o to, że się nie sprzeda, chodzi o to, że nikt nie chce kupić. Ludzie nie mają takiej potrzeby.
Dalsza część rozmowy na kolejnych podstronach
Dołącz do dyskusji: Prof. Godzic: Chcesz być dobrym dziennikarzem? Nie kumpluj się z politykami