Sytuacja na światowych rynkach finansowych szkodzi złotemu
Oczekiwane ożywienie gospodarcze w USA, wzrost inflacji i rentowności obligacji rynków rozwiniętych szkodzą złotemu - tłumaczył PAP główny ekonomista Santander Bank Polska Piotr Bielski. Do tego dochodzi niepewność związana z orzeczeniem SN ws. kredytów walutowych i obawy o interwencje NBP.
Zdaniem Bielskiego, jeżeli spojrzy się w szerszym kontekście, nie tylko na złotego, to widać wyraźnie, że od połowy lutego mamy do czynienia z wyraźnym osłabieniem walut rynków uważanych za rozwijające się. "To dotyka szerokiej grupy walut, w tym tureckiej liry, randa południowoafrykańskiego, meksykańskiego peso na nawet rubla, który powinien rosnąć wraz ze wzrostem cen ropy" - zwrócił uwagę ekonomista.
Genezą tego trendu, jak wyjaśnił Bielski, jest sytuacja na światowych rynkach finansowych związana z oczekiwaniem tzw. reflacji - powrotu inflacji do wysokich poziomów w ślad za mocnym ożywieniem gospodarczym. Inwestorzy spodziewają się bowiem silnego odbicia w Stanach Zjednoczonych. Z tym wiąże się także trend wzrostu rentowności obligacji na rynkach rozwiniętych - w Stanach Zjednoczonych czy w strefie euro - i umocnienia dolara. Te czynniki nie pomagają walutom rynków rozwijających się.
"Ogólnie mocniejszy dolar, jak i wyższe rentowności amerykańskich obligacji nie sprzyjają rynkom rozwijającym się. Jeśli rentowność obligacji amerykańskich jest prawie tak wysoka, jak rentowności obligacji polskich, to jaki sens dla amerykańskiego inwestora ma kupowanie naszych obligacji? On zarobi tyle samo kupując papiery amerykańskie, a jednocześnie nie bierze na siebie ryzyka kursowego" - tłumaczył przedstawiciel Santandera BP.
Tym samym większa atrakcyjność inwestycji na rynkach rozwiniętych powoduje mniejszą atrakcyjność inwestycji na rynkach o podwyższonym ryzyku. "Taka mieszanka trendów dla naszej waluty oraz walut, które są z nią w tym samym koszyku, jest niekorzystna" - dodał Bielski.
Według niego w tle są jeszcze przynajmniej dwa powody, dla których złoty - spośród walut rynków rozwijających się - nie jest walutą pierwszego wyboru. Pierwszy to niepewność związana z planowanym w marcu orzeczeniem Sądu Najwyższego dotyczącym kredytów walutowych, a drugi - niepewność dotycząca działań Narodowego Banku Polskiego.
"Co prawda od początku roku nie mieliśmy do czynienia z interwencjami walutowymi, niemniej bank centralny miesiąc w miesiąc podtrzymuje stanowisko, że wkroczy, jeżeli będzie to uzasadnione. To tworzy pewną granicę tego, jak daleko złoty może się umocnić, ale jeśli chodzi o osłabienie, to tej granicy nie ma" - powiedział Bielski. Zaznaczył, że inwestorzy mają świadomość, że potencjał do umocnienia złotego w krótkim horyzoncie jest ograniczony działalnością NBP.
Niemniej, jak zauważył rozmówca PAP, "złoty nie jest bardziej poturbowany" niż inne waluty regionu. Podobnie - forint, korona, lira czy rand osłabiają się od kilku tygodni.
Zdaniem Bielskiego potencjał osłabienia złotego jeszcze nie został wyczerpany. "Dopóki nic nie zakłóci wiary, że ożywienie w Stanach Zjednoczonych i wyższa inflacja powróci, możemy widzieć osłabienie naszej waluty i innych walut naszego regionu. W ciągu najbliższego tygodnia możemy testować poziom 4,65 zł za euro" - uważa Bielski.
W jego ocenie wahanie w okolicach 4,60 za euro możemy obserwować do połowy tego roku. "Do połowy roku, w związku z przedłużającymi się lockdownami, pewnie nie zobaczymy też mocniejszych danych z gospodarki. Zakładamy natomiast, że w drugiej połowie roku złoty będzie się umacniał, bowiem gdy globalne ożywienie się zacznie, a poziom szczepień będzie wystarczający, polska gospodarka ma szanse pozytywnie się wyróżnić w tempie odbicia od dna. Nie będzie też powodu, aby NBP nadal stał na straży kursu, więc groźba interwencji zejdzie na dalszy plan" - powiedział ekonomista.
W jego ocenie to oznacza, że do końca roku złoty może dojść do poziomu 4,3 zł za euro, czyli wartości sprzed pandemii.
Dołącz do dyskusji: Sytuacja na światowych rynkach finansowych szkodzi złotemu