Tomasz Lis
Tomasz Lis, gospodarz formatu TVP2, opowiada o kontrowersyjnej wizycie homoseksualnego małżeństwa w Polsce, rywalizacji o widzów oraz o swojej wizji publicystki.
Kamil Sokołowski: Pod koniec marca Polskę odwiedziła homoseksualna para zza oceanu. Koszt ich pobytu pokryła telewizja TVN, żądając wyłączności na wywiad z aktywistami. Brendan Fay, jeden z bohaterów zamieszania, w "Przekroju" zdradził jednak, że początkowo rozmowa z nim i jego partnerem miała zostać przeprowadzona w pana programie. Dlaczego doszło do nieoczekiwanej zamiany?
Tomasz Lis: Druga strona, konkretnie
przedstawiciele polskich środowisk gejowskich, zaczęła stawiać
warunki, które były dla mnie nie do przyjęcia - kto ma być w
programie, a kto nie. A ja jestem gospodarzem tego programu, a nie
gościem. Przedstawiliśmy więc swoje warunki, których nie przyjęto.
Tyle.
TVN, która przejęła pomysł, została skrytykowana przez
część komentatorów za jego realizację. Reakcja byłby pewnie
ostrzejsza gdyby inicjatywę udało się doprowadzić do końca pana
redakcji...
Być może. Obserwują późniejszy rozwój wydarzeń myślę, że może
dobrze, że tak się stało. Chciałem gościć obu panów w programie,
ale nie byłem entuzjastą sponsorowania ich tourn ée.
Wiele osób twierdzi, że cała sprawa została sztucznie
nagłośniona przez media. Pojawiły się zarzuty, że dziennikarze
zaczęli kreować bieg wydarzeń Jak odnosi się pan do tych
opinii?
Nie zgadzam się. Sprawy by nie było, gdyby Jacek Kurski nie
wmontował scenki ze ślubu pary do prezydenckiego orędzia.
Nie ma pan wrażenie, że granica pomiędzy poważna
publicystką a show się zaciera? Pamiętam, że do jednego ze swoich
programów, emitowanego jeszcze w Polsacie zaprosił pan bezdomnego,
który obraził prezydenta. Gospodarze "Teraz My" poprosili z kolei
Dodę, aby zaśpiewała balladę dla Donalda Tuska&
Za obrazę prezydenta w kraju, w którym jest wolność słowa ścigano
bezdomnego. To była poważna sprawa. A ogólnie mówiąc to nie jest
granica, którą można w jasny sposób wyznaczyć. Czasem sejmowa
debata zaczyna przypominać show. Staram się robić poważny program,
a nie tabloidalny talk-show. Jak mi to wychodzi - oceniają
widzowie.
Skoro już wspomnieliśmy o panu premierze& Rywalizacja
miedzy redakcjami "Tomasz Lis na żywo" i "Teraz My" sprawiła ze
szef rady ministrów nie wygłosił zaplanowanego podsumowania 100 dni
rządu ani w TVP, ani w TVN&.
Nie było planów, aby premier wygłaszał w moim programie mini
exposé. Prasa z braku laku podniosła całkowicie nieistotną kwestię
tego kto jest w jakimś programie a kto nie do rangi wydarzenia.
Pewnie nie było lepszych tematów.
Może pan, z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że są
osoby, które nigdy nie dostaną zaproszenia do "Tomasz Lis na
żywo"?
Nie lubię mówić nigdy. Nie kreuję politycznej rzeczywistości.
Nie wiem kto za pół roku będzie wicepremierem bądź ważnym
państwowym urzędnikiem, dlatego nie potrafię złożyć takich
deklaracji.
Dla kontrastu zapytam o wymarzonych gości
&
Obecnie na mojej top liście znajduje się pięć nazwisk, żadnego
jednak nie zdradzę.
Analiza słupków oglądalności rozgrzewa nadawców. TVP stara
się wykorzystać marketingowo dobre wyniki pana programu, często
akcentując w komunikatach prasowych jego wyższą oglądalność od
konkurencyjnego "Teraz My". TVN w kontrze próbuje nieco
dyskredytować pozytywne informacje mediów na temat wyników "Tomasz
Lis" na żywo&
TVN może sobie mówić co chce. Mój program ma średnio 3 miliony 600 tys widzów. Od bardzo wielu lat takiej publiczności nie miał żaden program publicystyczny w Polsce. Najsłabiej oglądany odcinek miał o 100 tysięcy widzów więcej niż rekordowy odcinek ukazującego się 3 lata programu "Co z tą Polską". Całe to przekrzykiwanie się kto ma lepsze wyniki to infantylna dziecinada. Jeśli zrealizuję część swoich planów pojawią się odcinki bardzo ambitne, które oczywiście będą gorzej oglądane. Ale guzik mnie obchodzi komunikat jaki wtedy wyda TVN albo ktokolwiek inny.
Dołącz do dyskusji: Tomasz Lis